Blog

Konieczne jest, by wyjść z roli Mamusi. Trzeba być sobą i być szczęśliwym człowiekiem.

Lata mijają, a my pielęgnujemy te nasze dzieci jakby one wcale nie dojrzewały, nie usamodzielniały się. Tak łatwo jest popaść w nawyk dogadzania im, że tym bardziej boli, gdy to przestaje się im podobać, gdy odtrącają naszą dłoń (a tylko chciałyśmy poprawić im grzywkę).

I przychodzi taki czas, gdy na warsztatach z Julla, psycholog dziecięcy mówi do grupy rodziców nastolatków: 

Proszę Państwa, wasze dzieci już nie potrzebują zawiązania szalika pod szyją i pięknie spakowanej kanapki. W tym wieku one widzą Was na wylot i wiedzą, kiedy coś ukrywacie przed ich „trzecim okiem”. Nastoletnie dzieci potrzebują widzieć Was naprawdę. Autentycznych, niepewnych, momentami chaotycznych. Chcą widzieć w rodzicach ludzi z krwi i kości, którzy mają marzenia i podejmują próby ich realizacji. Ludzi, którzy odnoszą sukcesy ale również porażki, po których potrafią się podnieść i – wprawnym ruchem – otrzepać. 

Proszę Państwa, w relacji z dorastającym dzieckiem konieczne jest, by wyjść z roli Mamusi i roli Tatusia. Trzeba być sobą i być szczęśliwym człowiekiem.

Zaczęłam od listy. Wypisałam jedno pod drugim wszystkie marzenia –  wszystko, co chciałabym jeszcze zrobić w tym życiu. O dziwo, starczyła jedna kartka. To dodało mi otuchy. Następny krok to wstępna selekcja – wykluczam pomysły absolutnie niemożliwe do zrealizowania w najbliższej przyszłości. Pozostałe szereguję według łatwości wykonania (biorę pod uwagę: okoliczności, koszty, sytuację rodzinną i zawodową oraz mój zapał). Zostaje jedno. Tkwi na tej kartce czarno na białym i świdruje mnie wzrokiem jakby mówiło: „Na co czekasz? Myślisz że będziesz żyć 100 lat w zdrowiu i świetnej formie?”

Przyznacie, że z tym się nie da dyskutować. Trzeba wyrzucić ze słownika piękne i eleganckie słowo – prokrastynacja – i zabrać się do rozpisania planu przygotowań. 

Na tym etapie przestają mnie interesować inne, zapisane na papierze, punkty. Przestają dla mnie istnieć. A gdy niecierpliwy umysł stawia mi je przed oczami, to odsuwam te oczekujące na swoją szansę projekty spokojnym ruchem dłoni, i mówię sobie: na to też przyjdzie czas. 

Praca w terenie marzy mi się od lat. Wykształcono mnie na antropologa ewolucyjnego ze specjalizacją w prymatologi (dział zoologii zajmujący się ssakami naczelnymi czyli małpami) nigdy jednak nie podjęłam pracy „w zawodzie”. Powodów było wiele, trzy główne śpią teraz w pokoju obok.

Kiedy mamy małe dzieci to wszystkie nasze plany dostosowujemy do ich potrzeb i przychodzi nam to naturalnie. Jednak maluchy rosną i stają się coraz bardziej samodzielne. Wtedy pojawia się okazja dla nas samych, abyśmy znów zrobiły coś dla siebie (i nie mam tu na myśli wyjazdu do Spa). Nie jest łatwo wyjść z roli i stworzyć nową kreację, a takie wyzwania stawia przed nami macierzyństwo i życie w ogóle (o zmianie i związanych z nią obawach pisałam też tu oraz tu). Myślę, że warto spróbować, pomimo obaw i niepokoju.

Macie więc wyselekcjonowane marzenie. Macie podrośnięte dzieciaki. Odpowiednie ramy czasowe. Partnerski związek i długo odkładaną kasę. Czas zacząć planowanie!

Ja biorę duży arkusz bo lubię mieć wszystko w jednym miejscu. Rozpisuję na nim plan działania, który w przypadku mojego wyjazdu do Peru zawiera punkty takie jak:

    • Aplikacja, czyli wysłanie maila do placówki badawczej z zapytaniem, czy mogę przyjechać w wybranym przeze mnie terminie i czy będzie tam dla mnie praca. O tym, co będę robić w Kawsay pisałam tu,
    • Zakup biletów (zajęło mi to wiele, wiele godzin na różnych przeglądarkach),
    • Zdrowie: szczepienia, wyrobienie żółtej książeczki,
    • Dokumenty – czy potrzebuję wizy?
    • Sprzęt  – ustalić co jest już w bazie, a co muszę mieć swojego? (kalosze, latarka, lornetka, leki, moskitiera, pościel, łóżko/hamak, komputer),
    • Bagaż osobisty – jakie ubrania zabrać? Jaka tam będzie pogoda?
    • Kompletowanie bagażu – najpierw robię listę na dużym arkuszu, potem dzielę według następujących kategorii: kupić, pożyczyć, odszukać. Zakreślam na pomarańczowo, co już mam.
    • Przez cały czas odświeżam sobie wiedzę czytając wszystko co wpadnie mi w ręce i dotyczy czepiaków czarnych,
    • Kiedy będę już mieć już skompletowany bagaż, zrobię próbę wagową i zobaczę ile rzeczy muszę wyjąć z plecaka, by móc go podnieść, 
    • Nie mogę zapomnieć o: ubezpieczeniu, wydrukowaniu biletów (nie wszędzie będę mieć zasięg), rozliczeniu PIT-U (!) i  dentyście, 
  • Wydrukować i ofoliować (ach ta legendarna amazońska wilgotność powietrza) zdjęcie dzieciaków.

Na razie jestem w tym punkcie ale, ponieważ sytuacja zmienia się dynamicznie (i nie jest to wyłączna sprawka ataków paniki, które mi się zdarzają ale również mojej świetnej organizacji), wkrótce opiszę kolejny etap przygotowań. 

Skomentuj